Kolorowy worek różności, czyli o tym co ostatnio pożerało
mój czas. Cz. 1.
Wykorzystując przerwę świąteczną zadbałam o to aby wycisnąć
z niej ostatnie soki. Zaniedbywane przez długi czas japońskie animacje znalazły
się na liście rzeczy priorytetowych. Stąd taki, a nie inny bilans (11 serii uf~). Korzystając
z początku Nowego Roku i zakończenia starego postanowiłam zrobić krótkie
podsumowanie. Tytułów jest sporo więc
daruję sobie robienia oddzielnych notek, zbierając wszystko do jednego worka.
Na pierwszy ogień poszedł One Punch Man. Z mangą zapoznałam się w wakacje, zaraz po tym jak
dowiedziałam się o planowanej emisji anime. Facet Jedno Uderzenie skutecznie i
pozytywnie pomagał mi zabić wolny czas w pracy, a kiedy wyszedł pierwszy
odcinek łapałam w locie gorące suby. Ważne! Aby zacząć seans One Punch Mana trzeba
zdawać sobie sprawę, że jest totalna parodia wyśmiewająca wszelkie założenia
shounenów. W tej konwencji sprawdza się wyśmienicie i znając założenia stereotypowego shounena przynosi nieziemską frajdę. Dużo osób zarzuca tej serii wtórność gagów, i faktycznie, jakby się nad tym
zastanowić, to co jest w tym wszystkim takiego śmiesznego?Główny bohater zdejmuje na hita każdego wroga, a ktoś se siedzi przed ekranem i ryje ze śmiechu. Trochę mało na sukces, ale dorzucie do tego prostotę Saitamy (którą oddaje wyraz jego twarzy i cały
kształt głowy xD) i niemal 90% widowni zostaje kupiona. To typ bohatera jakiego jeszcze nie widziałam, pokazujący, że
nie trzeba być Sajanem, shinigami czy ninją, a promocja w markecie jest sto
razy ważniejsza niż łzawa historia życia jego przeciwnika (marnująca czas ekranowy bo co mi po randomie, który zaraz zejdzie) Ponad to, w parze z cyborgiem Genosem tworzą niesamowity profil relacji
mistrz-uczeń. Ambitny Genos i znudzony Saitama to duet, którego nie da się nie
kochać. NIE DA! Jakoś w połowie serii pojawia się wątek rządowej
organizacji zrzeszającej super heroes oraz cała masa nowych bohaterowie – każdy unikalny i
zasługujący na uwagę. Nawet będąc rowerzystą można zostać godnym hirołsem i pocinać w pelerynie po ulicach, yeah!
Madhouse i ich zabawy
z grafiką <3 … to tyle komentarza jeśli chodzi o studio :P Ostatni odcinek
był tak świetny, miał tak boskie efekty, był tak bardzo dynamiczny, że musiałam
trzykrotnie zbierać szczękę z podłogi. Trzy razy włączałam tę walkę- trzy razy
ten sam efekt. Cała seria trzymała świetny poziom graficzny, natomiast opening
„THE HERO!”, został uszyty idealnie na miarę i wystawiony na gromkie oklaskiwanie widowni. Bawiłam się fantastycznie, 9/10 i drugi sezon proszę!
Następne w kolejce wypadło Noragami Aragoto . Wszyscy kochają Yato – łącznie ze mną, ale w
drugiej serii czegoś mi nie zagrało. Właściwie sama nie wiem co było nie tak.
Okej, może i oglądałam odcinki w wielkim rozrzucie czasu, jednak już po
zakończeniu seansu zaczęłam się zastanawiać co ja właściwie obejrzałam. Wątek
Bishamon, z początku bardzo interesujący, ostatecznie zajeżdżał mi fillerem rodem z Bleacha. Nie wiem czy to
wada oryginału czy ludzie od animca walnęli klapę, ale ja czułam się przytłoczona
wydarzeniami. Wszystko wydawało mi się gnać na łeb na szyję. Okej, przyznam, że
pod koniec trochę spociły mi się oczy, ale większa w tym zasługa świetnej gry Miyuki
Sawashino aniżeli wzruszającego plot twistu. Następny wątek z bogiem Ebisu wpadł jak burza, zagarnął scenę, porozrzucał
bohaterów i znowu miałam wrażenie braku jakiejś spójności. Co mi się spodobało
to konsekwentnie i dobrze prowadzony wątek Hiiro oraz powolne odkrywanie kart,
które wkrótce dadzą odpowiedź na pytanie, kim tak właściwie jest Yato.
Nie zrozumcie mnie źle, lubię Noragami, bohaterów i
przedstawioną tam historię, ale o ile pierwsza seria była miła, lekka i
przyjemna z małą dozą tajemnicy, to już druga, zgłębiająca te tajemnice,
została podana w jakiś dziwnie pośpieszny i naćkany sposób. Dodatkowo mam
wrażenie, że autor niezbyt dobrze radzi sobie z odpowiednim wyeksponowaniem
postaci drugoplanowych. Ponownie nasuwa się pytanie – wada oryginału czy
nędznych 13 odcinków? Przynajmniej grafika pozostała bez zmian i Bones raczy
nas wspaniałą animacją oraz pięknymi kolorami (Yato przyzywający broń *____*)
Muzyka Iwasakiego Taku pozostała bez zmian, czyli dalej możemy usłyszeć świetny skomponowany
miszmasz, który ciężko przyporządkować do konkretnych typów muzyki. Nowatorskie
i niebywale oryginale. Opening „Hey Kids” jak najbardziej trzyma wysoki poziom
starego i zasługuje na wyróżnienie jako jeden z lepszych 2015 roku.
Mimo wad, mimo jęczenia i małego zawodu, Yato, Hiyori i
Yuuki to urocza ekipa zasługująca na mocne 7. Zważywszy jednak na mój sentyment i sympatyczność serii, daję 8/10 ^^ Czekam na trzeci sezon, a w między
czasie sięgnę po mangę i przekonam się co mi nie grało w wersji animowanej.
Pierwsza seria Gatchaman
Crowds była dla mnie sporym zaskoczeniem. Pamiętam, że włączyłam ją sobie z
nudów przyciągnięta wielością kolorów. W dodatku dowiedziałam się, że tworzy
małe nawiązania do serialu„Wojna Planet”, którego z racji wieku niestety nie
mogę pamiętać ^^” Tak czy tak, zostałam zaciekawiona i całkowicie pochłonięta
przez seans. Główna bohaterka jest czarnym koniem produkcji. Hajime jest beztroska, naiwna, ale są to tylko pozory gdyż w rzeczywistości jest super
bystrą obserwatorką. Nie raz zaskakuje nas swoimi mądrościami skrytymi pod osłonką jakiegoś trywialnego stwierdzenia. Przy okazji, mam nadzieję zamieścić pełną recenzję owej
serii bo jest o czym pisać. Świetne postacie, kolorowy design, muzyka (siema, Iwasaki Taku!),
całkiem ciekawa fabuła pokazująca bolączki współczesnego społeczeństwa i dobra
ekipa seiyuu (Miyano Mamoru jako Berg Katze to jego totalny win). Kiedy
zapowiedziano drugą serię pod tytułem Gatchamn
Crowds Insight mimowolnie zapałałam entuzjazmem. Od strony technicznej
wszystko pozostało bez zmian, twórcy ponownie położyli nacisk na pokazanie w
jaki sposób technologia wpływa na społeczeństwo. Szkoda jednak, że ten nacisk
był tak duży, że zapomniano trochę o samych Gatchamanach, którzy w drugiej
serii zostają zepchnięci na drugi plan. Hajime nie jest już w centrum wydarzeń,
a nową główną bohaterką została, imo, nieco irytująca Tsubasa ^^” Całe
szczęście, że Hajime pozostała Hijime – cwana choć niepozorna bestia :P Cieszyła
mnie też większa rola Joe (Daisuke Ono :3) Co ciekawe, w serii o bohaterach nie
pojawia się żaden zły boss. Zamiast złego kosmicznego stwora mamy… nieokreślonego kosmicznego
stwora i to nam, widzom, przypada zaszczyt osądzenia go w ostatnim odcinku.
Polecam Gatchamnaów z czystym sumieniem jako coś lekkiego, a
jednocześnie zwierającego pewne przesłanie dla naszego społeczeństwa. Seans pozwala
wysnuć oczywistą konkluzję, ale czy jest ona dla nas w pełni uświadomiona? ;) Ode
mnie bardzo mocne 8/10, a jeśli dalej to Was nie zachęciło to polecam sprawdzić
openingi (jak dla mnie czołówka openingów 2015 roku)„Insight" oraz „Crowds” by WHITE ASH. Dodatkowo wspomnę,
że endingi są równie fantastyczne, zwłaszcza „60 Oku no Tsubasa„ zespołu Angry
Frog Rebrith.
Dzięki za uwagę i niebawem startuje część druga! :D
Miałam zacząć pisać komentarze, kiedy już ogarnę się z życiem, ale zanim to nastąpiło, zdążyłaś wrzucić jeszcze więcej postów i wszystko przyrosło mi wręcz lawinowo. :D
OdpowiedzUsuńCo do pierwszych dwóch serii mogę powiedzieć tylko, że słyszałam dużo, przy czym One Punch Man to nie moje klimaty, ale Noragami mam w planach na "może kiedyś coś".
Natomiast Gatchman oglądałam, chociaż już dość dawno temu i pamiętam trochę trzy po trzy, raczej to była dla mnie seria do obejrzenia i zapomnienia, nawet nie zainteresowałam się specjalnie drugim sezonem. Dla mnie to po prostu było trochę aż za bardzo kolorowe i takie no, hajpowe, wolę bardziej stonowane produkcje. Zresztą podobny problem, o ile pamiętam, miałam z Mamoru jako Bergiem Katze - wolę jak gra bardziej naturalnie, bo tutaj czułam aż przesadę. Chociaż wiem, że dla mnie ta granica między "bardzo dobrze zagrane" a "przesadna teatralność" jest bardzo cienka w przypadku tego seiyuu, bo za Okarina go uwielbiam. (Tym niemniej, o ile pamiętam, to właśnie dla Mamoru zaczęłam Gatchmana oglądać, bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę mogła zagrać w "ile sekund potrzebujesz, żeby zauważyć, że właśnie odezwał się Kouji Yusa"). Natomiast co prawda bez szczegółów, ale rzeczywiście pamiętam, że byłam bardzo pozytywnie zaskoczona rolą Hajime i lubiłam ją jako główną bohaterkę, a w nowych produkcjach to mi się rzadko zdarza. A więc właściwie w całości się zgadzam - że to fajna, solidna seria do obejrzenia, chociaż dla mnie akurat ta kolorować raczej mi przeszkadzała niż pomagała.
Haha, dzięki, dzięki :D Tak ostatnio przygalopowałam. Wiadomo, początek sesyji to nudy okropne.
UsuńZnając Twoje preferencje to One Punch Man rzeczywiście mija się z nimi w promieniu wielu mil... kosmicznych :P
Jeśli chodzi o Gatchaman Crowds to nie mam tu zbyt wiele do dodania. Jest tak jak piszesz, seria jest solidna (nie jakiś gniot typu Hakuouki, gdzie trzeba się tłumaczyć dlaczego mimo wszystko się to lubi xD), a reszta to już kwestia podejścia.
Hajime jest w ogóle sporym zaskoczeniem bo takie postacie najczęściej irytują, a u niej tego nie ma.
Mamoru ma bardzo przyjemny naturalny głos, ale świrów potrafi grać jak mało kto. Berg Katze jest sam w sobie tak dziwnym i specyficznym indywiduum, że z jednej strony śmiałam się z tego co odwalił Mamoru, a z drugiej byłam pod wrażeniem, że on potrafi aż tak xD