piątek, 26 lipca 2013

K Side:Red, R3A



Tłumaczenie: Nanoko
Korekta: Niofomune


Rozdział III. Krystaliczny sen.

 Wydział Legislacyjny Urzędu Tokio.

Spojrzawszy na szyld, Kusanagi nie potrafił powstrzymać pogardliwego śmiechu. Ilekroć myślał o tej nazwie, tym bardziej wydawała mu się dziwna. Co więcej, budynek nosił jedynie skórę biura rządowego, będąc naprawdę główną siedzibą Niebieskiego Klanu – Oddziału Scepter4.
Jak twierdziły władze, oddział zajmował się honorowymi cudzoziemcami. Była to jednak tylko metafora. W rzeczywistości nie zajmowali się ludźmi z innych krajów, a raczej tymi niezwykłymi. Innymi słowy, osobami z nadprzyrodzonymi mocami.

Niebiescy sprawowali pieczę na ludźmi, którzy posiadali własne, niezwiązane z żadnym Klanem ani Królem umiejętności – Odmieńcami. Dzięki wieloletnim badaniom zdołali dowieść, że połączenie Odmieńców z Klanem oraz zapewnienie im odpowiedniej organizacji zmniejszało ich chęci popełniania przestępstw.   
Kiedy Scepter4 odnajdywało niezarejestrowanego Odmieńca, brało go pod opiekę i wysyłało do ośrodka badawczego znajdującego się pod jurysdykcją Złotego Króla. Z tego właśnie powodu Złoci i Niebiescy zawarli potajemną umowę. Ale…

– Jedni z nich nie mają Króla, więc nie ma mowy, że będą w stanie traktować się na równych zasadach.
Kusanagi nie wiedział, jak sprawa wygląda od kuchni, jednak z tego co zdołał zaobserwować, Niebieski Klan nie odgrywał innej roli, jak tylko wynajętych ochroniarzy używanych przez Złoty Klan.

– …To naprawdę tragiczne. Poddani, którzy stracili Króla – mówiąc do siebie, Kusanagi przeszedł przez bramę urzędu.
Na miejscu mężczyzna w niebieskim mundurze zaprowadził go do sali obrad, nie stroniąc przy tym od podejrzliwych spojrzeń. Jak by nie było, Scepter4 miała być organizacją, która chroniła prawa osób z nadludzkimi mocami i pilnowała zasad. W takim wypadku wszystko powinno pójść po jego myśli, ale jeśli był tutaj ktoś, kto chciałby skorzystać z idealnej okazji zgładzenia przedstawiciela Czerwonego Klanu, chyba nie miał szans na powrót w jednym kawałku. Jak mógł przypuszczać, przewaga liczebna także nie leżałaby po jego stronie.

Kusanagi snuł posępne myśli. Siedząc na starej sofie w sali obrad, cierpliwie czekał, wypalając w tym czasie jednego papierosa.

Nagle po całym pomieszczeniu rozległo się zdecydowane pukanie. Kiedy drzwi się otworzyły, Kusanagi wstał z miejsca, wkładając wypalonego papierosa do popielniczki.

Mężczyzna, który pojawił się w sali, wyglądał na nieco ponad czterdzieści lat. Choć można było zrozumieć, że jest już w zaawansowanym, średnim wieku, jego strudzony wyraz twarzy wykraczał poza wszelkie granice zmęczenia. Kiedy podszedł bliżej, wyglądał jakby każdy krok nadwyrężał jego siły. Zupełnie niczym starzec. 
– … Więc to ty? Doradca Czerwonego Klanu, Kusanagi Czumo – powiedział ciężkim, zmęczonym tonem. Kusanagi uśmiechnął się lekko.

– Cóż, nie jestem aż takim ważniakiem, żeby nazywać siebie doradcą… Jesteś Vice Kapitanem Scepter4, Shiotsu Gen-san, racja?
W odpowiedzi na zadane przez Kusanagiego pytanie, Shiotsu parsknął cicho, od niechcenia wykrzywiając usta w szyderczym uśmiechu.

– Vice Kapitan, co.
– …Mylę się?

– Nie. Po prostu w tej chwili nie ma tu nikogo, kto poradziłby sobie lepiej z tym bałaganem – mruknął ponuro, siadając na sofie po drugiej stronie niskiego stolika. Mebel wydał z siebie cichy szum, jakby uciekło z niego powietrze.
– Herbaty?

– Nie.
– Rozumiem. Chyba nie powinieneś mówić tak lekceważąco, będąc na terytorium wroga.

– Och, a jestem na terytorium wroga?
– Uważasz, że nie? – Shiotsu rozsiadł się niechlujnie na kanapie, spoglądając z góry na Kusanagiego. Ten nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył.

– … Przyszedłem przeprosić. Wczoraj nasze dzieciaki przysporzyły ci trochę kłopotów.
Shiotsu starał się nie zareagować natychmiast. Patrząc czujnym wzrokiem na Kusanagiego, czekał, aż będzie mógł zabrać głos.

– Wkroczenie na terytorium innego Klanu jest sprzeczne z zasadami. Scepter4 ma obowiązek ukarać każdego, kto na to zasługuje – mruknął Shiotsu, brzmiąc, jakby przeżuwał piasek. Kusanagi kiwnął głową.
– Rozumiem.

– … Ale problem by nie powstał, gdyby nie moi podwładni, którzy zaatakowali bez wcześniejszej oceny sytuacji. Po za tym dyrektor Mizuchi nie chce robić z tego zamieszania. Nie musicie mnie przepraszać i jeśli to wszystko, czego chciałeś, odejdź.
Kusanagi patrzył przez chwilę na Shiotsu w milczeniu, po czym wyjął z kieszeni paczkę papierosów.

– Mogę zapalić?
– … Powiedziałem ci, żebyś wyszedł – powtórzył mężczyzna, ale mimo to wskazał brodą w stronę rozmówcy na znak przyzwolenia.

Kusanagi wyjął papierosa z paczki, następnie wsadził go sobie do ust i podpalił zapalniczką.
– Wczoraj nasze dzieciaki miały problem z bliźniakami z twojego oddziału. Podobno są bardzo młodzi… Dużo młodsi ode mnie.

– I co w związku z tym?
– Dobra. Bez owijania w bawełnę… To już dziesięć lat odkąd poprzedni Król zmarł, czyż nie? Skoro członkowie Klanu są tak młodzi, musieli do niego dołączyć jako dzieci.

Shitosu mruknął coś niewyraźnie pod nosem, wyjmując z kieszeni własną paczkę papierosów. Kiedy Kusanagi zaoferował mu swoją zapalniczkę, podniósł się nieznacznie z kanapy i pochylił w stronę stolika, aby móc skorzystać z ognia.
– Oni są szczególnym przypadkiem – powiedział Shiotsu, trzymając papierosa między kciukiem a palcem wskazującym. – Widzisz, ich rodzice byli członkami Scepter4. Potem zmarli na służbie, osierocając tę dwójkę. Mieli w tedy po dwanaście lat i ponieważ nie mieli nikogo bliskiego, oddział postanowił się nimi zająć. Jakiś czas później udali się do Króla i prosili, aby przyjął ich do Scepter4. Odwołali się do prawa, które pozwalało na przejęcie woli rodziców. – Na wzmiankę o byłym Niebieskim Królu oczy Shiotsu rozjaśniały na krótką chwilę jasnym światłem. Z jego twarzy zabiło pełne oddanie i duma ze zmarłego dowódcy.

– No i…
– Dał im, czego chcieli, wcielając do Klanu dwoje dzieci. Oczywiście nie miał zamiaru pozwolić im pracować jako pełnoprawni członkowie. Prawdopodobnie po prostu chciał uszanować ich decyzję.

Prawdopodobnie. Po prostu chciał. Kusanagi wiedział, co stało się później, jednak pomimo to zapytał.
– I co dalej?

– … Dwa tygodnie po tym, jak ta dwójka dołączyła do Niebieskigo Klanu… nastąpił Upadek Kagutsu.
Upadek Kagutsu. Tragedia mająca miejsce dziesięć lat temu i jednocześnie wydarzenie, które zmieniło topografię Japonii. Olbrzymi krąg w ziemi nazywany przez ludzi Kraterem Kagutsu po człowieku, który znajdował się wówczas w samym centrum wybuchu.  

Kusanagi westchnął.
– Jeśli mnie pamięć nie myli, poprzedni Niebieski Król zmarł podczas Upadku Kagustu.

Na dźwięk tych słów, siedzący wygodnie na sofie Shiotsu spiął się nieznacznie. Zmarszczył brwi i odpowiedział krótko.
– Tak.

– To musiał być szok dla reszty dzieci, które miały zostać wcielone do Niebieskiego Klanu. Razem z Królem zniknęło prawo, które ustanowił o przejęciu woli rodziców.
Shiotsu wpatrywał się w Kusanagiego badawczym spojrzeniem.

– … Nie jesteś za bardzo empatyczny.
– Nie, nie jestem.

– Co chcesz przez to powiedzieć?
Kusanagi uśmiechnął się serdecznie, jak miał w zwyczaju uśmiechać się do klientów w swoim barze.

– Wydarzenie sprzed dziesięciu lat niewątpliwie było wielką tragedią, ale zastanawia mnie co się stało z waszym poczuciem sprawiedliwości. Nawet w obliczu takiej sytuacji zasady musiały pozostać na pierwszym miejscu?
Shiotsu nie zmienił niechlujnej postawy, ale jego oczy zaczęły świecić niebezpiecznie.

– … Próbujesz mnie sprowokować?
– Doskonale zdaję sobie sprawę, że stąpam po kruchym lodzie. Jednak z tego co słyszałem, bracia, którzy mieli kłopoty z naszymi chłopakami, nie przywiązywali zbytniej wagi do honoru i sprawiedliwości.

– Starasz się zatuszować czyny swoich towarzyszy?
– Ech, chcę tylko wiedzieć… – Kusanagi podniósł nieznacznie głos. Zmrużył oczy, patrząc w stronę Shiotsu. – Czy możecie przysiąc na swojego Króla, że wasze obecne czyny nie przynoszą wam wstydu?

Atmosfera w pomieszczeniu niemal natychmiast stała się napięta. Kusanagi wyraźnie odczuł, że w oczach siedzącego przed nim z pozoru opanowanego mężczyzny zaiskrzyła chęć mordu.
Kusanagi skupił uwagę na swoim papierosie. Może gdyby miał do czynienia z kimś innym, otrzymałby szybką, zdecydowaną odpowiedź. Tutaj sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Popiół z papierosa spadł do popielniczki, gdy Kusanagi zachwiał się lekko pełny dziecinnej ciekawości.

– … Nie odpowiesz?
– Nie mamy już Króla.

Kusanagi westchnął cicho.
– O to twoja odpowiedź.

 Shiotsu uśmiechnął się lekko, ale jego oczy dalej odzwierciedlały wewnętrzną chęć zabicia barmana.
– Nikt tutaj nie może przyrzec na Króla, że nie przynosimy sobie wstydu… Jesteśmy po prostu bandą tchórzy, którzy nie byli nawet w stanie mu pomóc, gdy powstał Kagutsu.

Kusanagi zmarszczył lekko brwi, słysząc tak zaskakujące słowa.
– Nie pochlebiasz sobie zbytnio, mówiąc w ten sposób.

– Milcz.
– Nie jesteś całkiem w porządku, ale spoko z ciebie gość – mruknął Kusanagi, gasząc papierosa w popielniczce. Następnie stanął prosto i odwrócił się w stronę rozdrażnionego Shiotsu. – Wezmę to jako ostrzeżenie, ale powinieneś wiedzieć, co my czujemy. Nawet jeśli nie powiedziałeś nic na swoje usprawiedliwienie… nie zamierzasz pochwalać swoich obecnych działań.

Shiotsu nie odpowiedział a jedynie spojrzał ponuro na uśmiechniętą twarz Kusanagiego.
– Próbujesz być bezczelny, ale czy nie chciałbyś odzyskać swojego honoru? Nie ufamy Mizuchiemu i, jeśli chodzi o dziewczynkę, nie zamierzamy odpuścić… W takim wypadku staniemy po przeciwnej stronie barykady. Jesteś pewien, że tego chcesz?

– To nasza praca. – Głęboki głos Shiotsu złagodził pełną ekspresji wypowiedź Kusanagiego. Ciężka atmosfera zniknęła, a ściany, które do tej pory zdawały się zamykać przestrzeń wokół nich, całkiem się rozsypały.
Kusanagi zdecydował, że nadszedł czas aby odejść.

– … Wybacz. Mimo że przyszedłem tylko przeprosić, nasze spotkanie przerodziło się w długą rozmowę.
Kusanagi skłonił lekko głowę, kierując swoje kroki do wyjścia. Gdy był już przy drzwiach, dobiegł go odbijając się echem głos Shiotsu.

– Nie mówiąc już o nas, lepiej nie zaleźć za skórę Złotemu Klanowi.
– Dziękuję za troskę.

– Ej, Ty – powiedział stanowczym tonem Shiotsu, na co Kusanagi odwrócił się ku niemu bez zastanowienia. Jego siwiejąca głowa wystawała zza oparcia sofy.
– …Co sądzisz o Kagutsu?

– A co masz na myśli?
– Czy próbujesz zachowywać się tak, jakby cię to nie dotyczyło?

Kusanagi zadrżał lekko, zbierając szybko myśli.
– To wasz Król. Czy jesteście w stanie na niego przysiąc, że ominie go los Kagutsu Genjiego?

… Pytanie nie należało do najprzyjemniejszych. Twarz Kusanagiego przyjęła niewyraźny wyraz, tworząc coś między irytacją a gorzkim uśmiechem. Musiał się pogodzić, że obaj zadawali dzisiaj drażniące pytania. Po chwili milczenia odpowiedział z podobną dezaprobatą, taką, jaką wcześniej pokazał Shiotsu.
– Nasz Król jest inny.

Mężczyzna wydał z siebie ciche westchnięcie.
– Nienawidzę Czerwonych Królów. Ich natura jest zbyt niebezpieczna… Kiedy Suoh Mikoto spełni wszystkie warunki, podzieli los Kagutsu.

– …O jakich warunkach mówisz?
– Niestabilność, rosnąca siła, silna więź z innym Królem oraz… zabicie innego Króla.

Kusanagi przypomniał sobie nagle, że słyszał kiedyś o ostatnim warunku.
 – Poprzedni Niebieski Król zmarł podczas próby powstrzymania Kagutsu, prawda?

– …Ta. Choć w prawdziwe powinien zabić Kagutsu, zanim tak to się skończyło. Ale nawet gdyby był w stanie, wtedy krater zmienił by swoją nazwę z Kagustu na Krater Habari. Kagutsu wplątał w swoje sprawy naszego Króla. Jego poziom Weissmana także przekraczał normę i jeśli zabiłby wtedy Kagustu, zniszczyłby własny Miecz Damoklesa.   
Zapach tytoniu wypełnił całą salą. Kusanagi pomyślał, że to dziwnie ciche miejsce, i zaczął powoli tęsknić za hałasem w swoim barze.

– Niezależnie od tego, co się stanie, tylko Król może powstrzymać innego Króla. Tera,z gdy nie ma już Niebieskiego… myślisz, że będziesz w stanie coś zrobić, kiedy twój Król doprowadzi do samozniszczenia?
Kusanagi nie odpowiedział. Przeprosił tylko beznamiętnym głosem, po czym wyszedł z sali.


– Chciałbym pójść do wesołego miasteczka.
Na przesadzony entuzjazm Totsuki Suoh zmarszczył brwi.

Anna patrzyła w jego kierunku, ukrywając się za plecami chłopaka. Fakt, że robiła to w tak bezczelny sposób, był jeszcze bardziej irytujący.
– Chciałbym pójść do wesołego miasteczka. - powtórzył Totsuka, ponieważ Suoh nie odpowiadał.

– No… – Kiedy w końcu mruknął coś niewyraźnie, zrobił to w taki sposób, że nie wiadomo było czy zrozumiał przekaz. Totsuka uśmiechnął się szeroko.
– Dobra Anna-chan! Król nie powiedział nie!

– Ech?
– Więc chodźmy! Królu, możesz od razu iść z nami.

Suoh chwycił mocno twarz Totsuki. Mimo że jego policzki zostały spłaszczone a usta wykrzywiały się w coraz głupszy sposób, nie przeszkadzało mu to w podtrzymaniu promiennego uśmiechu.
– Kto. Powiedział. Że. Z tobą. Pójdę?

– Oj, chodź Królu! Zamierzasz zawieść oczekiwania niewinnej dziewczynki? – wybełkotał ledwo Totsuka.
Anna znieruchomiała, pożerając Suoh wzrokiem. Z uwagi na jej świdrujące spojrzenie, Suoh puścił Totsukę i odwrócił niespokojnie głowę.

– Widzisz, Anna-chan nigdy nie była w wesołym miasteczku.
– Hm.

– Więc chciałaby pójść.
– Więc idźcie.

Nawet jeśli Suoh wyglądał, jakby miał wszystkiego dosyć, siła intensywnego spojrzenia Anny robiła swoje. Jej duże, przypominające szklane kulki oczy wypełniała determinacja, natomiast uśmiechnięty od ucha do ucha Totsuka zdawał się głęboko wierzyć, że Suoh zmięknie pod ich wpływem.
Wielce irytująca sytuacja.

– Kiedyś… – zaczęła cicho Anna – …tata i mama powiedzieli, że wezmą mnie do wesołego miasteczka… ale nie poszliśmy.
Rodzice Anny zginęli w wypadku samochodowym, ale nie było wiadomo, czy to ich śmierć była powodem, dla którego nie mogli tam iść. Dziewczynka powiedziała wyłącznie prawdę, nie próbując przy tym wzbudzić w Suoh współczucia czy litości. Jeśli jednak odmówiłby w takiej sytuacji, Totsuka był gotowy wyzwać go od diabłów i potworów. Tymczasem Anna dalej wpatrywała się w niego pełnymi nadziei oczami.

Bez wątpienia to nie był dobry dzień dla Suoh...


 Grupa spacerowała przez park pełen szczęśliwych odgłosów i przyjemnej muzyki.
– Mikoto-san! Mikoto-san! Chcesz iść na odrzutową rakietę? – zapytał podekscytowany Yata, wymachując rękami na wszystkie strony.

– Aah? – mruknął Suoh wyjątkowo niezadowolonym głosem, po czym spiorunował Yatę ostrym spojrzeniem. Niczym rażony prądem chłopak skłonił się w pół, uciekając na bezpieczną odległość.
– Tak nie wygląda ktoś, kto odwiedza wesołe miasteczko, Królu!

– Ty mnie tu przyprowadziłeś.
Reakcja Suoh wywołała na twarzy Totsuki ogromny uśmiech. Fushimi szedł w pobliżu Yaty, mrucząc pod nosem dlaczego ja?, a Kamamoto zacieśniał swoje więzi z Anną, jedząc razem z nią naleśniki. Ona z truskawakami a on z  mieszanką czekolady i bananów. Przez cały czas skrzętnie pilnował dziewczynki, powtarzając co chwilę jeśli nie dasz rady, zjem resztę. Ciężko było stwierdzić, czy chciał być dzięki temu miły, czy jak zwykle, wiecznie nie najedzony.  

– Nie byłem w wesołym miasteczku od dzieciństwa! – krzyknął podniecony Yata. Jego dziecinna radość wręcz rozczulała Totsukę.
– To mój pierwszy raz gdy jestem w wesołym miasteczku.

– Serio? Nigdy w żadnym nie byłeś?
– Jakoś nie miałem okazji…

Piątka dorosłych mężczyzn spacerująca po wesołym miasteczku z małą dziewczynką.
Surrealistyczna scena.

Suoh, który szedł na końcu grupy, odłączył się od reszty, kiedy przechodzili obok ławek w strefie dla palących. Rzucił się z ciężkim westchnięciem na jedną z nich, wyciągając paczkę papierosów.
– Hej, Królu.

– Zamknij się. Idź się bawić.
Totsuka zignorował zachowanie Suoh, posyłając mu krzywy uśmiech.

– Tylko nie idź do domu przed nami, dobra? – zastrzegł Totsuka, machając palcem przed oczami mężczyzny. Potem wziął Annę za rękę, zabierając ją w stronę karuzeli. Yata podążył pokornie za grupą, ale w międzyczasie oglądał się jeszcze kilkakrotnie za siebie.
Suoh rozłożył ręce na tylnym oparciu ławki i spojrzał w niebo. Było niemal bezchmurne, jednak dym z papierosa zdołał utworzyć na jego gładkiej powierzchni szary obłok. Pochłonięty myślami doszedł do wniosku, że już dość dawno nie patrzył w niebo w ten sposób. Przestał też dbać o pogodę. Zdecydowanie za dużo czasu spędzał odcięty od świata zewnętrznego.

…i nagle bachor wrócił do jego myśli. Suoh nie zmienił swojej niechlujnej pozycji na ławce.
Dziewczynka-lalka z ograniczonymi zdolnościami do wyrażania emocji przypadkowo wejrzała w jego wnętrze, po czym odeszła bez wyjaśnień, zostawiając krótki przekaz. Sny Mikoto są ładne. Z jej wyrazu twarzy rzeczywiście można było wnioskować, że są ładne.

– Beznadzieja – mruknął lekceważąco pod nosem, kiedy zdał sobie sprawę z dziwnego uczucia niepokoju.
W piękny, słoneczny dzień w wesołym miasteczku uwagę wielu rodzin przykuł rozłożony na ławce ponurak.

Skończona beznadzieja.

3 komentarze:

  1. Świetne.
    Suoh w wesołym miasteczku to był szok O.o
    A Fushimi swoim "Dlaczego ja?" normalnie.... od kiedy akcja przeniosła się do baru a potem do wesołego miasteczka nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedawno znalazłam twojego bloga i byłam zachwycona, że ktoś tłumaczy nowelkę o mojej kochanej Homrze :) Wielkie, ogromne dzięki :)

    Izzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio miałam małą zawiechę. Postaram się wstawić niebawem kolejny rozdział ^^

      Usuń