wtorek, 19 stycznia 2016

Kolorowy worek różności 2015 Cz.3



Nie minęły jeszcze dwa dni, a ja jadę z częścią numer 3 swojego podsumowania świątecznych maratonów. W między czasie piszę pracę zaliczeniową, czytam książkę na zajęcia, uczę się do zaliczenia ćwiczeń na jutro i ogłupiam się Nichijou. Nie dodam tego zacnego tytułu do poniższego zbioru gdyż tego nie da się go opisać, to trzeba przeżyć i poczuć jak komórki w mózgu odmawiają dalszego egzystowania…

Tym razem anime z gatunku mecha. Tak, tak, niby ja z tych co mechaom mówią niet, a jednak zawsze raz na jakiś czas coś się trafi i na ogół nie jest nawet tak źle. Break Blade bez wątpienia należy do tych fajnych mechów i wcale nie żałuję sześciu godzin swojego cennego czasu. Po dokładnym researchu ważnej kwestii, mianowicie, którą wersję oglądać, zdecydowałam się obejrzeć serię filmów zamiast serii TV. Uznałam, że kinówki będą lepszym wyborem ponieważ: były pierwsze, są ładniejsze, no i zawsze to coś innego niż standardowy odcinek 24 minuty.

Tym razem zacznę od kwestii grafiki bo jestem nią totalnie oczarowana. Prawie nigdy mi się nie zdarza żebym olewała napisy i gapiła się na obraz. Prawda jest taka, że gdy skończył się film numer 2, bardzo ciężko było mi powiedzieć o co dokładnie w nim chodziło. Jedyne o czym jestem w stanie gadać, to cudowna, dramatyczna walka przy podniosłej chóralnej muzyce (wystarczy posłuchać openingu „Fate” by Kokia aby zostać oczarowanym) Post apokaliptyczne, pustynne krajobrazy, szczegółowe panoramy miast, każda ryska i obdrapania na wielkich maszynach. Kolory dość stonowane, a jednocześnie mocno nasycone. Nie ma w związku z tym odczucia przygnębiającej szarości. Ochy i achy na temat grafiki w Break Blade mogłabym snuć bez końca, ale obiecałam sobie ostatnio, że będę się bardziej streszczać. Jak sobie obiecałam, tak zrobię ^^”

Fabuła nie jest skomplikowana bo nie o drugiego Code Geass’a tutaj chodzi. W wielkim skrócie, mamy konflikt między państwami Krisna i Athens. Ludzie potrafią kontrolować kwarc i dzięki temu mogą wykorzystywać do walki wielkie roboty. Główny bohater Rygart Arrow kontrolować kwarcu nie potrafi, a mimo to udaje mu się zasiąść za sterami mitycznego robota i wspomóc Krisnę. Oklepane? A jakże, ale podane w tak przyjemny i piękny sposób, że wtórność fabuły można śmiało zagarnąć pod dywan. Lepiej skupić się moim zdaniem na postaciach. Czworo przyjaciół z czasów akademickich, których los porozrzucał w bardzo niefortunne kierunki. Rygart jest dość shounenowy i wali pięścią wszędzie tam gdzie dzieje się krzywda jego najbliższym. Zess to taki Sasuke, stojący po stronie Athnes, a więc z boleściami moralnymi (było go zdecydowanie za mało!!), Hodr jest młodym królem Krisny, natomiast Sigyn została żoną Hodra bo chciała zobaczyć jak to jest być królową (naprawdę kocha Rygarta, ale on jest biedny, bez zamku i nie ma w swojej chacie komnaty z książkami). Fajne jest to, że cała czwórka ma po 25 lat, nie 16. Szczegół, a cieszy. Postacie drugoplanowe, mimo, że jest ich dość sporo, każda w pełni wykorzystała swoje pięć minut. Kiedy ktoś ginie (a giną na potęgę!) wcale nie pozostaniemy wobec nich obojętni. Ponad to, miłym zaskoczeniem okazała się postać  Girge’a. Lubię bohaterów wywołujących skrajne emocje. Borcuse – główny antagonista (z głosem Nakaia Kazui) także wypada całkiem spoko. Całość zasługuje na mocne 8/10.  


Ileż ja się z tą serią mordowałam! MAL mówi mi, że od sierpnia, ałć. Rokka no Yuusha zapowiadała się całkiem nieźle chociaż ja do tego typu serii (japońska fantastyka i specyficzna banda magicznych bohaterów) podchodzę zawsze z wielkim dystansem. Do momentu odpalenia pierwszego odcinka nie wiedziałam czy główny bohater jest kobietą czy facetem, tak samo jak byłam ciekawa, czy dziewczyna z uszami jest serio królikiem, czy to tylko doczepiane uszy. Eh, te ważne pytania. Powiem szczerze, że sam pomysł na fabułę był nawet ok. Sześcioro wybrańców ma połączyć siły i walczyć przeciwko potężnemu demonowi. Problem pojawia się, kiedy na scenę wkracza jeden nadprogramowy wybraniec. Siedmiu wojowników staje przed trudnym zadaniem ustalenia, który z nich jest dodatkowym  elementem, spiskującym przeciwko pokojowi świata.

Kiedy mamy już perspektywę patrzenia jak przez 12 odcinków bohaterowie będą kompletować team, anime zmienia się w całkiem fajną serią detektywistyczną. Jest komu kibicować, a z drugiej strony nie ma. Wszyscy,  poza Adletem i Fremy (Hans też uszedł w tłumie), to banda kolorowych stworów jakich cała masa w różnych anime. Wracając jednak do najciekawszego wątku detektywistycznego, śledząc uważnie fabułę i dialogi między bohaterami, możemy mieć prawdziwy fan z typowania, która z postaci jest spiskowcem. Oczywiście pierwszym podejrzanym zostaje Adlet i to on będzie musiał znaleźć sposób aby oczyścić swoje imię, jak również rozwiązać całą zagadkę.

Sympatycznie, ale bez fajerwerków. W Rokka no Yuusha trzeba się wciągać. W innym wypadku stracimy wątek, zgubimy się w masie teorii i prawach przedstawionego świata. Może gdybym nie zrobiła sobie czteromiesięcznej przerwy w oglądaniu, wydobyłabym z seansu znacznie więcej plusów. Początek bez szału, skończyłam też na siłę – przeciętniak fantasy z detektywistycznym smaczkiem Niech ma to 6/10.       

4 komentarze:

  1. O, Break Blade to kolejne z serii anime, o których istnieniu sobie właśnie przypomniałam. O ile pamiętam, oglądałam filmy jakoś bezpośrednio po tym, jak wyszła seria TV, to jest w 2014, więc też część szczegółów wyleciała mi z pamięci (coś się o nią zaczynam niepokoić). Wydaje mi się, że seria TV to po prostu recap filmów z dosłownie odrobinę zmienioną końcówką, więc nie warto oglądać jednego i drugiego (przy czym na niekorzyść serii TV, bo chyba poleciało w niej kilka scen, ale może mi się mieszać). Też głównie pamiętam fakt, że wszystko było ładne, a plusem bohaterów było to, że mają więcej jak siedemnaście lat. Chociaż po Rygarcie i Zessu imo nie było tego widać, bo obaj byli takimi typowymi shounenowymi copypastami. Sygin trzymała się trochę lepiej, ale na trójkąt miłosny meham strasznie, ale zazwyczaj mnie wkurza w takim wydaniu (tzn jak laska lata temu wyszła za innego, ale okazuje się, że przecież od początku kochała głównego bohatera). Natomiast Hodra lubiłam, no i grał go Nakamura Yuuichi, którego bardzo lubię, jeśli akurat nie gra w tej chwili Minamoto z ZKC. Poza tym miałam fajny moment fanienia Girge'a, przy czym [spoiler] jego śmierć, o ile pamiętam, różniła się w zależności od wersji i chyba największe wrażenie zrobiła na mnie w wydaniu mangowym, którego czytałam tylko ten fragment. [/spoiler] Poza tym bardzo pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie generał True - na początku wydawał się kreowany na typową Scary Sue, a tu niespodzianka, okazało się, że w gruncie rzeczy to fajny facet. Lubię takie zabiegi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że chociaż trochę odświeżam Twoją pamięć :D

      Serii TV raczej już nie ruszę bo czytałam właśnie, że różnice to tylko jakieś niuanse.
      Hodr był najbardziej ogarnięty. Po Rygarcie i Zessie rzeczywiście mało widać ich wiek. Imo, całość by znacznie zyskała gdyby nie zachowywali się jak parka shounenowych, skaczących sobie do gardeł "przyjaciół" :/
      O Sygin pisałam z ironią. Nie lubię jej dokładnie z tych samych powodów, które wymieniłaś. Trójkąty są złe, a wkurzające trójkąty z niezdecydowaną laską w centrum, jeszcze gorsze...
      Generał True to właśnie świetny dowód na to, że każdy bohater w tej serii ma niejako dwie twarze - żołnierza i człowieka.
      A wiesz, że pisząc o Girge'u pomyślałam o Tobie i Saruhiko? To totalnie Twój typ bohatera, haha! :D

      Usuń
    2. Tzn z Girgem mam ten problem, że o nim właściwie koszmarnie mało wiadomo. Prawda, że kojarzy mi się trochę z Saruhiko, bo to ten typ, co bardzo chce uchodzić za psychopatę, ale po prostu ma problemy, z tym że w przypadku Saruhiko nawet po pierwszym sezonie (bo o drugim i Lost Small World w ogóle nie mówię, tam cudownie go rozwinęli) już się dawało bardzo solidnie zrekonstruować jego osobowość, natomiast o Girge'u wiadomo tyle, że coś jest na rzeczy, a potem go zabijają. Nie czytałam mangi, więc może tam coś było (chociaż wątpię, szczerze mówiąc, bo dostał całkiem rozbudowaną scenę śmierci a potem ciszę w eterze, jak daleko się zapuszczałam), ale we wszystkich wersjach ogranicza się do pokazania, że coś w nim jest, a potem ginie. Imo mógłby być najciekawszym bohaterem tej całej serii (no, według mnie tak czy inaczej jest, ale to moje specyficzne gusta), gdyby COKOLWIEK o nim było wiadomo. Lubię headcanonować różne rzeczy, ale kiedy autorzy dają co do tego jakieś wskazówki, a nie, kiedy muszę sobie wyheadcanonować całą postać. =.=

      Usuń
    3. Żałuję, że Girge nie został bardziej rozwinięty, ale w ten sposób Break Blade pokazuje też w pewien sposób, że naprawdę fajnie umie pokazać bohaterów. Krótko bo krótko, ale efektywnie i każdy może mniej więcej się zorientować "co było na rzeczy". Może taki własnie był zamysł an jego postać. Świr, który zginął i do samego końca nie odkryto co mu tam leżało na wątrobie :p

      Usuń