sobota, 2 listopada 2013

Btooom!


Jedyny w swoim rodzaju obóz survivalu na jednej z bezludnych japońskich wysp. Minister sportu i turystyki nie ponosi odpowiedzialności. Wybuchy i cycki w cenie.

Sakamoto Ryouta to noł lajf jakich w całej Japonii pod dostatkiem. Zamiast wyjść do ludzi, znaleźć sobie pracę i wreszcie się usamodzielnić jak na 22-latka przystało, Ryouta przesiaduje całe dnie grając w popularną grę Btooom!. Podczas gdy w realu jest zwykłym przeciętniakiem bez ambicji, w świcie wirtualnym znajduje się w elicie najlepszych graczy na świecie. Pewnego dnia budzi się w dżungli gdzieś na bezludnej wyspie. Chłopak nie pamięta jak się tam znalazł ani dlaczego. Szybko orientuje się jednak, że to co dzieje się na wyspie, do złudzenia przypomina mu rozgrywkę Btooom!, a on sam znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.


Takie tam SAO tylko bardziej hard, gdyż pewnie jak większość z was wie, o ile w SAO gracze zostali uwięzieni w samej grze, w Btooom! zbieramy elitę najlepszych i wywozimy na wyspę gdzie nikt ich nie znajdzie. Już na początku pojawia się mały zgrzyt ponieważ czekałam na jakieś racjonalne wyjaśnienie tego w jaki sposób udało się zebrać tych wszystkich ludzi. Wytłumaczenie które dostałam nie usatysfakcjonowało mnie. Równie bardzo byłam zdziwiona tym jak szybko ludzie zaakceptowali panujące na wyspie zasady Battle Royale. W całym anime nie ma postaci drugoplanowej która do końca przeciwstawiałaby się wspólnemu zabijaniu (chyba że kompletnie nie rozumiem japońskiej mentalności i każdy mieszkaniec Kraju Kwitnącej Wiśni ma w sobie namiastkę kamikadze). Dopiero później, w miarę wkraczania na scenę kolejnych graczy, dowiadujemy się, że większość z nich to przestępcy, komandosi i nekrofile co obrąbanych kończyn się nie boją. I wszystko jasne. Welcome to our world Ryouta! Have fun!



Skucha, Ryouta będzie miał fan bo choć całe życie przesiedział przed monitorami komputerów, ma refleks, głowę na karku i umie sobie poradzić w trudniejszych warunkach od tych które panują u niego w pokoju. Do tego ma w drużynie cycatą blondynkę Himiko i skąpego biznesmena pana Tairę. Konfrontacje z wrogami, choć przyznaję, bywały ekscytujące, to rozwiązania miały dość naiwne i przewidywalne. Najbardziej ubawiłam się kiedy Himiko została złapana przez Rambo z prawdziwego zdarzenia (naprawdę oglądałam ten odcinek z zapartym tchem). Sytuacja była właściwie patowa, aż tu nagle okazało się, że Rambo nie miał licencji, odwrócił się od Himiko i poległ O.o

Bohaterowie do walki używają bomb. Różne zestawy mają różne właściwości. Nasz bohater wybucha kilkakrotnie ale z każdej eksplozji wychodzi zupełnie bez szwanku. Podobnie z resztą jak większość postaci. Wszyscy wybuchają aby za chwilę powrócić w chwale i zrobić widzom recap jak to sprytnie uniknęli śmierci. Tak, za pierwszym razem taki zabieg zdał egzamin ale już po dwudziestym stał się boleśnie nudny.
Kobieta zmienną jest, ale Himiko coś za często wahała się czy chce żyć czy zejść z tego padołu. Najlepsze jest to, że za każdym razem znajdowała inne powody żeby zmienić zdanie. Najpierw chciała żyć więc tępiła wszystkich potencjalnych gwałcicieli (patrz: mężczyzn), potem umrzeć czysta, potem było jej w sumie obojętne gdy nagle jej miłość do Ryouty rozkwitła i znowu chciała żyć, a na końcu chciała umrzeć żeby on mógł żyć. Jestem kobietą i nie mogę pojąć jej toku myślenia. Tak samo jak nie mogę zrozumieć kobitki na wyspie, pani Murasaki, która zamiast zaszlachtować drania który ją zdradził, pozbawił ręki i skazał na miesiące życia w odosobnieniu, ocaliła mu ostatecznie życie. Dlaczego? A no bo ładnie przeprosił. Błagam… Rozumiem, że dzięki takiemu szczwanemu zabiegowi planowano nas wzruszyć i pokazać, że dobro w sercu człowieka musi zwyciężyć nad nienawiścią ale… chatka Puchatka to nie w tę stronę. Jak już robimy serię o wyżynaniu się nawzajem to podtrzymajmy klasę do końca.


Nie tylko Pani „Cruzoe” Murasaki jest matką Teresą serii. Trzeba przecież wspomnieć o głównym bohaterze. Nie ukrywam, że Ryouta zdobył moją sympatię. Właściwie jako jedyny pozostał sobą, nie chciał zabijać, a także doznał wewnętrznej przemiany i z pyszałkowatego buca zmienił się w wartościowego człowieka któremu nie jest obojętny los innych. Zrobili z niego typowego bohatera shounen który łączy w sobie cechy Rambo, Matki Teresy i gości odpowiedzialnych za odszyfrowanie Enigmy. Mamy oczywiście rozwiązania typu: „widziałem, że to zrobisz dlatego zastawiłem pułapkę, ale wiedziałem też, że się zorientujesz więc to była podpucha i teraz zginiesz gnoju.” A gnój miał jeszcze asa w rękawie bo przecież też ma prawo znać shounenowe schematy. Niestety Ryota potrafił też czasami irytować swoją dobrocią ala Naruto. W jednej scenie potrafił się nam jawić jako survivarer z prawdziwego zdarzenia by w kolejnej zmienić się w naiwniaka zawierzającego każdej spotkanej osobie.   

Wbrew wytknięciu wszystkich durnot, przydałoby się zakończyć jakimś pozytywnym akcentem. Akcja była wartka, wybuchy efektywne, postaci do polubienia, wizualnie też nie ma za bardzo do czego się przyczepić. Może trochę przesadziłam z tymi „wadami” ale uwierzcie mi na słowo, że Btooom! jest warte polecenia jako anime akcji. Po prostu wystarczy przymknąć oko na głupotki, tym bardziej, że pomyłek scenariuszowych jako takich nie ma. Sama mam wrażenie, że pomimo narzekań, z mojego wywodu można wyczytać jako taką sympatię względem tej serii :P

Na koniec zacytuje main hero: „Dalej żyję. Coś mnie jeszcze trzyma przy życiu”- przyzwyczaj się Ryouta, zostałeś bohaterem shounen więc nawet jak cię poćwiartują, spalą i przywalą toną gruzu to i tak cudownie się odrodzisz. Pani Murasaki w każdym bądź razie przeżyła podobną masakrę ^___^ Warto jeszcze nadmienić o cudownym openingu śpiewanym przez Nano „No pain, No game”. Muzycznie bezwątpienia był najlepszy w sezonie. Polecam też drugi jej utwór dołączony do płytki - „Exist”. Druga seria Btooom! ani mnie grzeje, ani ziębi. Jednak jeśli w niedalekiej przyszłości miałaby ujrzeć światło dzienne, to ja z miłą chęcią popatrzę jak widowiskowo wybucha Ryota. :P 

2 komentarze:

  1. Porzuciłam to po pierwszym odcinku, szkoda mi było czasu na coś tak nieciekawego, a zapowiadającego się wręcz głupio. Z tego co widzę, niewiele straciłam - może nie jest to typowy gniot, ale większości wymienionych przez Ciebie motywów nie lubię, na pewno więc nie sprawiłoby mi przyjemności dalsze oglądanie. Dzięki za utwierdzenie mnie w tym przekonaniu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi podoba się kreska, szczególnie tła. Chociaż trochę słabo z seiyuu, więc nie wiem, czy w najbliższym czasie się zdecyduję. Znaczy: najbliższym po maturze.

    OdpowiedzUsuń