czwartek, 12 września 2013

Podsumowanie: Anime Lato 2013


Jestem leniwa, oj jak bardzo jestem leniwa xD Ten kto mnie zna to wie, że moja niechęć do wszystkiego wokół jest czasami na tyle przerażająca, że aż można ją odczuć na własnej skórze. Tak sobie pomyślałam, że zamiast długaśnych recenzji warto stworzyć coś takie jak "Podsumowanie" do którego będę mogła wrzucać krótkie spostrzeżenia na temat ubiegającego sezonu ^^


Blood Lad - Wampir Otaku w natarciu!

Z tego co zauważyłam na początku emisji, ludzie którzy nastawiali się na pełnokrwisty shounen mieli dość kiepskie, początkowe opinie. Osobiście nie miałam jakiś głębszych przemyśleń na temat „co z tego wyjdzie?” ale napaliłam się już od pierwszego spojrzenia na plakacik promujący. Ciekawa kreska i oryginalny temat, wszak wampir otaku nie jest bynajmniej oklepanym schematem. Po pierwszym odcinku nie mogłam wyjść ze zdumienia i już w tedy zorientowałam się, że będę mieć do czynienia z lekką komedią,parodią na shounenowym tle. Głównego bohatera nie da się nie lubić, a i reszta postaci nie pozostaje daleko w tyle. Staz chce wskrzesić Japonkę, w niższych kręgachświata demonów toczy się wojna gangów, spotkanie z Wolfem (są wampiry, musi byćwilkołak), trollowanie widzów, gdzieś tam jakieś eksperymenty na ludziach, nagłe odpalenie Kamehamehy, ogólna rozpierducha i król demonów grający w golfa.

Opowiedziana historia wciąga i zachodzę w głowę jak twórcą udało się upchać taki kawał historii w 10 odcinkach. Małąliczbę odcinków zaliczam niestety na minus ponieważ o ile ja oglądałam serie na bieżąco, ktoś kto obejrzy ją jednym tchem może doznać uczucia niestrawności. Z mojej perspektywy, wszystko zostało podane w umiejętny sposób. Zabrakło jedynie porządnego zakończenia (druga serio przybywaj!), trochę zbyt szybkie tempo akcji i zdecydowanie za mało Wolfa, szczególnie, że jego postać aż się prosi o rozwinięcie. Obejrzałam, dostałam to co chciałam i polecam każdemu kto ma chęćna trochę wartkiej akcji i odmóżdżenia. Staz i ekipa na pewno nie zawiodą ^^


Ocena końcowa: 7/10



Inu to Hasami wa Tsukaiyou - Czarna zołza, nożyczki i pies.
Z początku wcale nie chciałam tego oglądać i skusiłam się dopiero za namową koleżanki. Moja Droga, żądam abyś w jakiś sposób zrekompensowała mi stracony czas. Proponuje wypad na jakiś pyszny deser <mniam, mniam>.

Inu to Hasami jako komedia  wypada bardzo bladziutko. Początek utrzymywał jako taki poziom, nawet kilka razy się uśmiechnęłam, ale potem było coraz gorzej. Bardzo nie lubię dropować serii, a tu kilka razy miałam taką chęć. Przede wszystkim irytowała mnie główna bohaterka Akiyama Shinobu lub jak to woli Natsume Kirihime. Ta dziewczyna była tak groteskowa i przerysowana, że chwilami miałam chęć wyciągnąć ją z ekranu i osobiście wsadzić w dupsko te nożyczki. Kundelek Kazuhito potrafił być doprawdy ujmujący, a jego riposty wobec Natsume trafione i zabawne. Żałuję tylko, że zamiast odpowiadać, po prostu nie zrobił użytku z zębów i nie zagryzł tej czarnej wiedźmy.
Reszta postaci dostaje swoje pięć minut ale szczerze, żadnej z nich nie da się polubić. Siostra Kazuhito to bachor prześladowca z antytalentem do gotowania, pisarka Maxi- przeciwieństwo Natsume- wkurza równie bardzo co czarnucha, plus, wali po oczach oślepiającą bielą. Koleżanka ze szkoły Kazuhito- Hami- w ciągu 12 odcinków chciała popełnić samobójstwo jakieś 12 razy. Nie da rady pominąć zboczonej edytorki Hiiragi. Jej seksualne, masochistyczne zapędy miały służyć jako element komediowy. Cóż, u mnie wywoływała wyłącznie niesmak.

Mało spójne, głupie, nudne i irytujące. Przeciętna grafika, okropna muzyka (Opening to prawdziwy killer dla oczu i uszu!) Reklama dla mangi? To ja dziękuję za taką mangę.  

Ocena końcowa: 2/10


Gin no Saji - Rolnik z wielkiego miasta.
 
Hiromu Arakawa? Tak, dobrze przeczytałam, to Hiromu Arakawa, autorka mojego ukochanego FullMetal Alchemist! Ale moment, szkoła rolnicza? No way… Co jest fajnego w szkole rolniczej? Ech, dla Hiromu Arakawy, spróbuje.
Oh mój wewnętrzny głosie, tylko byś spróbował odwieść mnie od pomysłu obejrzenia tego anime, musiałabym jakoś wyssać cię odkurzaczem i znaleźć porządnego następcę. Z góry przyznaje, że o Gin no Saji wcześniej nie słyszałam i kiedy zapowiedź wersji animowanej uświadomiła mnie o istnieniu wspaniałej mangi, poczułam się trochę lame i nie na czasie :P No nic, wypłaczę się później, a teraz przejdźmy do moich wrażeń na temat serii. Co mi się podobało? Właściwie wszystko. Poczynając od samego pomysłu, przez masę cudnych postaci, gagów w stylu pani Arakawy, kanciastą kreseczkę (jakże dobrze się kojarzącą^^), kończąc na skocznym openingu i endingu. Jednym słowem wszystko grało.
Główny bohater Hachiken Yugo, który dobrowolnie wpadł do świata świnek, jajek i traktorów, ubawił mnie do łez ale też idealnie pokazał jak człowiek nie mający styczności z pewnymi aspektami życia na wsi, odbiera niektóre zachowania czy praktyki. Przez 11 odcinków możemy obserwować jak Hachiken mierzy się z trudną codziennością w szkole rolniczej, poznaje nowych przyjaciół i… patroszy to i owo. Wspomniani przyjaciele, choć z racji ilości odcinków, nie mieli wiele czasu aby się w pełni rozwinąć, każdy z nich jest dobrze zarysowanym, indywidualnym charakterem który wnosi do całości jakiś element komediowy.
Gin no Saji polecam przede wszystkim fanom szalonej twórczości Hiromu Arakawy, choć mam pewne przeczucie, że przedstawienie niektórych problemów wraz z ich rozwiązaniami, mogą zniechęcić bardziej wrażliwe osoby. Mnie się podobało to „nietypowe” przedstawienie. Teraz tylko musimy uzbroić się w cierpliwość, czekać na wydanie mangi w Polsce i drugi sezon anime! ^^         
Ocena końcowa: 8/10


Genei wo Kakeru Taiyou – Druga Madoka Magica? No! It’s a trap!
Ależ to było bzdurne. Po co ja to w ogóle oglądałam? Ech, tak to już jest z tym moim oślim uporem lubiącym od czasu do czasu strzelać mi samobóje. Ale do rzeczy, Genei wo Kakeru Taiyou próbowało być drugą Madoką (choć można też doszukiwać się podobieństw do Shany). Widzimy tu identyczną konstrukcje fabuły w której słodkie magical girls walczą z ludzką nienawiścią i rozpaczą. I na tym skończyłabym na wymienianiu podobieństw. Przez pierwszą połowę serii, cztery dziewczyny w składzie: piskliwa mrówa, chwast, świnka skarbonka i panna „mam kijek w dupie”, próbują karmić nas swoimi so sad historiami z przeszłości. Gadają w kółko o swoim przeznaczeniu, poświęceniu i ogólnie bokiem to wszystko wychodzi bo żadna z nich nie jest przekonująca. Główna bohaterka jest oczywiście najbardziej zajebista i to na jej barkach spoczywa największa odpowiedzialność za losy świata… Co się zaś tyczy głównego antagonisty, hm… mam tu mały problem bo nie mam pojęcia kim był, a to czego chciał było dla mnie jeszcze mniej ważne. Grafika była brzydka- coś ala Panty and Stocking tylko mniej rozlazłe. W każdym razie nie przypominała japońskiego anime tylko amerykańską kreskówkę. Przy muzyce muszę zaliczyć serii plus, ponieważ o ile soundtrack nie powala, opening Traumerei to kolejna świetna nuta od Lisy.

Genei wo Kakeru Taiyou było pułapką dla osób które miały nadzieję na dobre magical girls w typie Madoki. W ciągu 13 odcinków dostrzegałam tylko jeden interesujący zwrot akcji, którego efekt, o zgrozo, został zaprzepaszczony przez brak konsekwencji twórców. Zdecydowanie nie polecam.

Ocena końcowa: 2/10



Watashi Ga Motenai no wa Dou Kangaete mo Omaera Ga Warui! – czyli WataMote...

Zacznę tak: Cholera! Spodziewałam się czegoś więcej! 12 odcinków ukazuje perypetie hardcorowo nieśmiałej Tomoko Kuroki i jej walkę o zdobycie popularności dość niekonwencjonalnymi  metodami. Proste anime, prosty przekaz- moim zdaniem nie ma sensu dorabiać tu jakiś filozofii na tle socjologicznym, co poniterzy zresztą czynią. Na początku bawiłam się świetnie. Sytuacje które inicjowała Tomoko i które dość często wymykały się spod jej kontroli, wywoływały u mnie w pierwszej kolejności głębokie niedowierzanie, a potem wybuchy śmiechu. Jej rozmyślania, postrzeganie świata i ludzi- naprawdę czasem miałam wrażenie, że patrzę na kosmitę z innego wymiaru. A sama jestem aspołeczna i świruje w zapchanych autobusach więc teoretycznie powinnam ją rozumieć, nie? Postaci mamy tu raczej niewiele. Na tle randomów wybijają się Yuu czyli koleżanka Tomoko, oraz Tomoki - brat Tomoko - mistrz pocisku zmasowanego xD  Niestety jakoś po 7 czy 8 odcinku zrobiło się byle jak. Miałam wrażenie jakby wszystko co najlepsze zostało pokazane na początku, a potem trzeba było jakoś dociągnąć do „dwunastki”. Mimo to polecam bo bez wątpienia jest to pozycja godna uwagi ^^

Na koniec standardowo kilka słów o openingu. To coś dla fanów ostrego grania gdzie między growlami znajduje się miejsce na delikatny głos wokalistyki. Mega, świetna i jeszcze raz mega piosenka!

Ocena końcowa: 7/10


Free! – Wolność i przyjaźń!



Dokładnie pamiętam jak zaśliniłam się na widok półnagich biszów w spocie reklamowym… Pamiętam też dokładnie jak kwiczałam z radości kiedy oficjalnie zapowiedzieli anime. Samo Free! nie zrobiło już na mnie takiego wrażenia. Mogę być dzięki temu bardziej obiektywna :P

KyoAni lubię i nie lubię. Nie lubię za anime o niczym tj. robienie ciasteczek w Tamako Market i picie herbaty w K-ON!. Lubię za Keya i parę innych, „ambitniejszych” produkcji. Free! miało być swoistą nowością gdyż po raz pierwszy porzucono moe w kąt i zajęto się biszami. Do tego doszły jeszcze oczekiwania fanek Kuroko Basket co podniosło poprzeczkę bardzo wysoko.


Chociaż Free! bynajmniej nie traktuje o niczym, samo w sobie jest trochę mdłe. Mało pływania, dużo niepotrzebnej głupoty i dramy. Pisząc „mało pływania” patrzę oczywiście przez pryzmat Kuroko no Basket ale obiecałam sobie, że tego nie zrobię :P Co nie zmienia faktu, że pływania było za mało, a jak już było to chciało się je oglądać w kółko i w kółko xD Kwestia postaci jest dość skomplikowana. Na pierwszy rzut oka mamy milczącego przystojniaka, wesołego shote, miłego gościa, przewrażliwionego perfekcjonistę i bad boya. W ostatecznym rozrachunku główna para rywali/kumpli okazuje się niedopieszczonym delfinkiem i rozchwianym emocjonalnie rekinkiem. Połowa serii zawiodła mnie najbardziej. To był ten czas kiedy główny wątek opierał się na „robimy głupoty i dramatyzujemy”, za to końcówka była taka och, no słodka była xD Opening klasa, wręcz ubóstwiam tę piosenkę! Ending nas strollował :D Gejowskie party hard bije wszystko na głowę xD


Ogólnie przyjemna seria która ma swoje zalety i wady. Świetna na poprawę humoru, dająca niezłego kopa energii, zwłaszcza ostatnimi odcinkami. Chcę żeby lato wróciło!
Ocena końcowa: 7/10

2 komentarze: