Jedyny w swoim rodzaju obóz survivalu na jednej z bezludnych japońskich wysp. Minister sportu i turystyki nie ponosi odpowiedzialności. Wybuchy i cycki w cenie.
Sakamoto Ryouta to noł lajf jakich w całej Japonii pod dostatkiem. Zamiast wyjść do ludzi, znaleźć sobie pracę i wreszcie się usamodzielnić jak na 22-latka przystało, Ryouta przesiaduje całe dnie grając w popularną grę Btooom!. Podczas gdy w realu jest zwykłym przeciętniakiem bez ambicji, w świcie wirtualnym znajduje się w elicie najlepszych graczy na świecie. Pewnego dnia budzi się w dżungli gdzieś na bezludnej wyspie. Chłopak nie pamięta jak się tam znalazł ani dlaczego. Szybko orientuje się jednak, że to co dzieje się na wyspie, do złudzenia przypomina mu rozgrywkę Btooom!, a on sam znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Takie tam SAO tylko bardziej hard, gdyż
pewnie jak większość z was wie, o ile w SAO gracze zostali uwięzieni w samej
grze, w Btooom! zbieramy elitę najlepszych i wywozimy na wyspę gdzie nikt ich
nie znajdzie. Już na początku pojawia się mały zgrzyt ponieważ czekałam na
jakieś racjonalne wyjaśnienie tego w jaki sposób udało się zebrać tych
wszystkich ludzi. Wytłumaczenie które dostałam nie usatysfakcjonowało mnie.
Równie bardzo byłam zdziwiona tym jak szybko ludzie zaakceptowali panujące na
wyspie zasady Battle Royale. W całym anime nie ma postaci drugoplanowej która
do końca przeciwstawiałaby się wspólnemu zabijaniu (chyba że kompletnie nie
rozumiem japońskiej mentalności i każdy mieszkaniec Kraju Kwitnącej Wiśni ma w
sobie namiastkę kamikadze). Dopiero później, w miarę wkraczania na scenę
kolejnych graczy, dowiadujemy się, że większość z nich to przestępcy, komandosi
i nekrofile co obrąbanych kończyn się nie boją. I wszystko jasne. Welcome to
our world Ryouta! Have fun!

Skucha, Ryouta będzie miał fan bo choć całe
życie przesiedział przed monitorami komputerów, ma refleks, głowę na karku i
umie sobie poradzić w trudniejszych warunkach od tych które panują u niego w
pokoju. Do tego ma w drużynie cycatą blondynkę Himiko i skąpego biznesmena pana
Tairę. Konfrontacje z wrogami, choć przyznaję, bywały ekscytujące, to
rozwiązania miały dość naiwne i przewidywalne. Najbardziej ubawiłam się kiedy
Himiko została złapana przez Rambo z prawdziwego zdarzenia (naprawdę oglądałam
ten odcinek z zapartym tchem). Sytuacja była właściwie patowa, aż tu nagle
okazało się, że Rambo nie miał licencji, odwrócił się od Himiko i poległ O.o
Bohaterowie do walki używają bomb. Różne
zestawy mają różne właściwości. Nasz bohater wybucha kilkakrotnie ale z każdej
eksplozji wychodzi zupełnie bez szwanku. Podobnie z resztą jak większość
postaci. Wszyscy wybuchają aby za chwilę powrócić w chwale i zrobić widzom
recap jak to sprytnie uniknęli śmierci. Tak, za pierwszym razem taki zabieg
zdał egzamin ale już po dwudziestym stał się boleśnie nudny.
Kobieta zmienną jest, ale Himiko coś za
często wahała się czy chce żyć czy zejść z tego padołu. Najlepsze jest to, że
za każdym razem znajdowała inne powody żeby zmienić zdanie. Najpierw chciała
żyć więc tępiła wszystkich potencjalnych gwałcicieli (patrz: mężczyzn), potem
umrzeć czysta, potem było jej w sumie obojętne gdy nagle jej miłość do Ryouty
rozkwitła i znowu chciała żyć, a na końcu chciała umrzeć żeby on mógł żyć.
Jestem kobietą i nie mogę pojąć jej toku myślenia. Tak samo jak nie mogę
zrozumieć kobitki na wyspie, pani Murasaki, która zamiast zaszlachtować drania
który ją zdradził, pozbawił ręki i skazał na miesiące życia w odosobnieniu, ocaliła
mu ostatecznie życie. Dlaczego? A no bo ładnie przeprosił. Błagam… Rozumiem, że
dzięki takiemu szczwanemu zabiegowi planowano nas wzruszyć i pokazać, że dobro
w sercu człowieka musi zwyciężyć nad nienawiścią ale… chatka Puchatka to nie w
tę stronę. Jak już robimy serię o wyżynaniu się nawzajem to podtrzymajmy klasę
do końca.
Nie tylko Pani „Cruzoe” Murasaki jest matką Teresą serii. Trzeba przecież wspomnieć o głównym bohaterze. Nie ukrywam, że Ryouta zdobył moją sympatię. Właściwie jako jedyny pozostał sobą, nie chciał zabijać, a także doznał wewnętrznej przemiany i z pyszałkowatego buca zmienił się w wartościowego człowieka któremu nie jest obojętny los innych. Zrobili z niego typowego bohatera shounen który łączy w sobie cechy Rambo, Matki Teresy i gości odpowiedzialnych za odszyfrowanie Enigmy. Mamy oczywiście rozwiązania typu: „widziałem, że to zrobisz dlatego zastawiłem pułapkę, ale wiedziałem też, że się zorientujesz więc to była podpucha i teraz zginiesz gnoju.” A gnój miał jeszcze asa w rękawie bo przecież też ma prawo znać shounenowe schematy. Niestety Ryota potrafił też czasami irytować swoją dobrocią ala Naruto. W jednej scenie potrafił się nam jawić jako survivarer z prawdziwego zdarzenia by w kolejnej zmienić się w naiwniaka zawierzającego każdej spotkanej osobie.
Wbrew wytknięciu wszystkich durnot,
przydałoby się zakończyć jakimś pozytywnym akcentem. Akcja była wartka, wybuchy
efektywne, postaci do polubienia, wizualnie też nie ma za bardzo do czego się
przyczepić. Może trochę przesadziłam z tymi „wadami” ale uwierzcie mi na słowo,
że Btooom! jest warte polecenia jako anime akcji. Po prostu wystarczy przymknąć
oko na głupotki, tym bardziej, że pomyłek scenariuszowych jako takich nie ma.
Sama mam wrażenie, że pomimo narzekań, z mojego wywodu można wyczytać jako taką
sympatię względem tej serii :P
Na koniec zacytuje main hero: „Dalej żyję.
Coś mnie jeszcze trzyma przy życiu”- przyzwyczaj się Ryouta, zostałeś bohaterem
shounen więc nawet jak cię poćwiartują, spalą i przywalą toną gruzu to i tak
cudownie się odrodzisz. Pani Murasaki w każdym bądź razie przeżyła podobną
masakrę ^___^ Warto jeszcze nadmienić o cudownym openingu śpiewanym przez Nano
„No pain, No game”. Muzycznie bezwątpienia był najlepszy w sezonie. Polecam też
drugi jej utwór dołączony do płytki - „Exist”. Druga seria Btooom! ani mnie
grzeje, ani ziębi. Jednak jeśli w niedalekiej przyszłości miałaby ujrzeć światło
dzienne, to ja z miłą chęcią popatrzę jak widowiskowo wybucha Ryota. :P
Porzuciłam to po pierwszym odcinku, szkoda mi było czasu na coś tak nieciekawego, a zapowiadającego się wręcz głupio. Z tego co widzę, niewiele straciłam - może nie jest to typowy gniot, ale większości wymienionych przez Ciebie motywów nie lubię, na pewno więc nie sprawiłoby mi przyjemności dalsze oglądanie. Dzięki za utwierdzenie mnie w tym przekonaniu ;)
OdpowiedzUsuńA mi podoba się kreska, szczególnie tła. Chociaż trochę słabo z seiyuu, więc nie wiem, czy w najbliższym czasie się zdecyduję. Znaczy: najbliższym po maturze.
OdpowiedzUsuń