Jestem leniwa, oj jak bardzo jestem leniwa xD Ten kto mnie zna to wie, że moja niechęć do wszystkiego wokół jest czasami na tyle przerażająca, że aż można ją odczuć na własnej skórze. Tak sobie pomyślałam, że zamiast długaśnych recenzji warto stworzyć coś takie jak "Podsumowanie" do którego będę mogła wrzucać krótkie spostrzeżenia na temat ubiegającego sezonu ^^
Blood
Lad - Wampir Otaku w natarciu!

Z tego co zauważyłam na
początku emisji, ludzie którzy nastawiali się na pełnokrwisty shounen mieli dość kiepskie, początkowe opinie. Osobiście nie miałam jakiś głębszych
przemyśleń na temat „co z tego wyjdzie?” ale napaliłam się już od pierwszego
spojrzenia na plakacik promujący. Ciekawa kreska i oryginalny temat, wszak
wampir otaku nie jest bynajmniej oklepanym schematem. Po pierwszym odcinku nie
mogłam wyjść ze zdumienia i już w tedy zorientowałam się, że będę mieć do
czynienia z lekką komedią,parodią na shounenowym tle. Głównego bohatera nie da
się nie lubić, a i reszta postaci nie pozostaje daleko w tyle. Staz chce
wskrzesić Japonkę, w niższych kręgachświata demonów toczy się wojna gangów,
spotkanie z Wolfem (są wampiry, musi byćwilkołak), trollowanie widzów, gdzieś
tam jakieś eksperymenty na ludziach, nagłe odpalenie Kamehamehy, ogólna
rozpierducha i król demonów grający w golfa.
Opowiedziana historia wciąga
i zachodzę w głowę jak twórcą udało się upchać taki kawał historii w 10
odcinkach. Małąliczbę odcinków zaliczam niestety na minus ponieważ o ile ja
oglądałam serie na bieżąco, ktoś kto obejrzy ją jednym tchem może doznać
uczucia niestrawności. Z mojej perspektywy, wszystko zostało podane w umiejętny
sposób. Zabrakło jedynie porządnego zakończenia (druga serio przybywaj!),
trochę zbyt szybkie tempo akcji i zdecydowanie za mało Wolfa, szczególnie, że
jego postać aż się prosi o rozwinięcie. Obejrzałam, dostałam to co chciałam i
polecam każdemu kto ma chęćna trochę wartkiej akcji i odmóżdżenia. Staz i ekipa
na pewno nie zawiodą ^^
Ocena końcowa: 7/10
Inu to
Hasami wa Tsukaiyou - Czarna zołza, nożyczki i pies.

Inu to Hasami jako komedia wypada bardzo bladziutko. Początek utrzymywał
jako taki poziom, nawet kilka razy się uśmiechnęłam, ale potem było coraz
gorzej. Bardzo nie lubię dropować serii, a tu kilka razy miałam taką chęć.
Przede wszystkim irytowała mnie główna bohaterka Akiyama Shinobu lub jak to woli
Natsume Kirihime. Ta dziewczyna była tak groteskowa i przerysowana, że chwilami
miałam chęć wyciągnąć ją z ekranu i osobiście wsadzić w dupsko te nożyczki.
Kundelek Kazuhito potrafił być doprawdy ujmujący, a jego riposty wobec Natsume
trafione i zabawne. Żałuję tylko, że zamiast odpowiadać, po prostu nie zrobił
użytku z zębów i nie zagryzł tej czarnej wiedźmy.
Reszta postaci dostaje swoje pięć minut ale
szczerze, żadnej z nich nie da się polubić. Siostra Kazuhito to bachor
prześladowca z antytalentem do gotowania, pisarka Maxi- przeciwieństwo Natsume-
wkurza równie bardzo co czarnucha, plus, wali po oczach oślepiającą bielą.
Koleżanka ze szkoły Kazuhito- Hami- w ciągu 12 odcinków chciała popełnić
samobójstwo jakieś 12 razy. Nie da rady pominąć zboczonej edytorki Hiiragi. Jej
seksualne, masochistyczne zapędy miały służyć jako element komediowy. Cóż, u
mnie wywoływała wyłącznie niesmak.
Mało spójne, głupie, nudne i irytujące.
Przeciętna grafika, okropna muzyka (Opening to prawdziwy killer dla oczu i uszu!)
Reklama dla mangi? To ja dziękuję za taką mangę.
Ocena końcowa: 2/10
Gin no Saji - Rolnik z
wielkiego miasta.

Hiromu Arakawa? Tak, dobrze przeczytałam, to Hiromu Arakawa, autorka mojego ukochanego FullMetal Alchemist! Ale moment, szkoła rolnicza? No way… Co jest fajnego w szkole rolniczej? Ech, dla Hiromu Arakawy, spróbuje.
Oh mój
wewnętrzny głosie, tylko byś spróbował odwieść mnie od pomysłu obejrzenia tego
anime, musiałabym jakoś wyssać cię odkurzaczem i znaleźć porządnego następcę. Z
góry przyznaje, że o Gin no Saji wcześniej nie słyszałam i kiedy zapowiedź wersji
animowanej uświadomiła mnie o istnieniu wspaniałej mangi, poczułam się trochę
lame i nie na czasie :P No nic, wypłaczę się później, a teraz przejdźmy do
moich wrażeń na temat serii. Co mi się podobało? Właściwie wszystko. Poczynając
od samego pomysłu, przez masę cudnych postaci, gagów w stylu pani Arakawy, kanciastą
kreseczkę (jakże dobrze się kojarzącą^^), kończąc na skocznym openingu i
endingu. Jednym słowem wszystko grało.
Główny
bohater Hachiken Yugo, który dobrowolnie wpadł do świata świnek, jajek i
traktorów, ubawił mnie do łez ale też idealnie pokazał jak człowiek nie mający
styczności z pewnymi aspektami życia na wsi, odbiera niektóre zachowania czy
praktyki. Przez 11 odcinków możemy obserwować jak Hachiken mierzy się z trudną codziennością
w szkole rolniczej, poznaje nowych przyjaciół i… patroszy to i owo. Wspomniani
przyjaciele, choć z racji ilości odcinków, nie mieli wiele czasu aby się w
pełni rozwinąć, każdy z nich jest dobrze zarysowanym, indywidualnym charakterem
który wnosi do całości jakiś element komediowy.
Gin no
Saji polecam przede wszystkim fanom szalonej twórczości Hiromu Arakawy, choć
mam pewne przeczucie, że przedstawienie niektórych problemów wraz z ich
rozwiązaniami, mogą zniechęcić bardziej wrażliwe osoby. Mnie się podobało to „nietypowe”
przedstawienie. Teraz tylko musimy uzbroić się w cierpliwość, czekać na wydanie
mangi w Polsce i drugi sezon anime! ^^
Ocena końcowa: 8/10
Genei wo Kakeru Taiyou – Druga Madoka Magica? No! It’s a trap!
Ależ to było bzdurne. Po co ja to w ogóle oglądałam? Ech, tak to już jest z tym moim oślim uporem lubiącym od czasu do czasu strzelać mi samobóje. Ale do rzeczy, Genei wo Kakeru Taiyou próbowało być drugą Madoką (choć można też doszukiwać się podobieństw do Shany). Widzimy tu identyczną konstrukcje fabuły w której słodkie magical girls walczą z ludzką nienawiścią i rozpaczą. I na tym skończyłabym na wymienianiu podobieństw. Przez pierwszą połowę serii, cztery dziewczyny w składzie: piskliwa mrówa, chwast, świnka skarbonka i panna „mam kijek w dupie”, próbują karmić nas swoimi so sad historiami z przeszłości. Gadają w kółko o swoim przeznaczeniu, poświęceniu i ogólnie bokiem to wszystko wychodzi bo żadna z nich nie jest przekonująca. Główna bohaterka jest oczywiście najbardziej zajebista i to na jej barkach spoczywa największa odpowiedzialność za losy świata… Co się zaś tyczy głównego antagonisty, hm… mam tu mały problem bo nie mam pojęcia kim był, a to czego chciał było dla mnie jeszcze mniej ważne. Grafika była brzydka- coś ala Panty and Stocking tylko mniej rozlazłe. W każdym razie nie przypominała japońskiego anime tylko amerykańską kreskówkę. Przy muzyce muszę zaliczyć serii plus, ponieważ o ile soundtrack nie powala, opening Traumerei to kolejna świetna nuta od Lisy.
Genei wo Kakeru Taiyou było pułapką dla osób które miały nadzieję na dobre magical girls w typie Madoki. W ciągu 13 odcinków dostrzegałam tylko jeden interesujący zwrot akcji, którego efekt, o zgrozo, został zaprzepaszczony przez brak konsekwencji twórców. Zdecydowanie nie polecam.
Ocena końcowa: 2/10
Zacznę tak: Cholera! Spodziewałam się czegoś więcej! 12 odcinków ukazuje perypetie hardcorowo nieśmiałej Tomoko Kuroki i jej walkę o zdobycie popularności dość niekonwencjonalnymi metodami. Proste anime, prosty przekaz- moim zdaniem nie ma sensu dorabiać tu jakiś filozofii na tle socjologicznym, co poniterzy zresztą czynią. Na początku bawiłam się świetnie. Sytuacje które inicjowała Tomoko i które dość często wymykały się spod jej kontroli, wywoływały u mnie w pierwszej kolejności głębokie niedowierzanie, a potem wybuchy śmiechu. Jej rozmyślania, postrzeganie świata i ludzi- naprawdę czasem miałam wrażenie, że patrzę na kosmitę z innego wymiaru. A sama jestem aspołeczna i świruje w zapchanych autobusach więc teoretycznie powinnam ją rozumieć, nie? Postaci mamy tu raczej niewiele. Na tle randomów wybijają się Yuu czyli koleżanka Tomoko, oraz Tomoki - brat Tomoko - mistrz pocisku zmasowanego xD Niestety jakoś po 7 czy 8 odcinku zrobiło się byle jak. Miałam wrażenie jakby wszystko co najlepsze zostało pokazane na początku, a potem trzeba było jakoś dociągnąć do „dwunastki”. Mimo to polecam bo bez wątpienia jest to pozycja godna uwagi ^^
Genei wo Kakeru Taiyou – Druga Madoka Magica? No! It’s a trap!
Ależ to było bzdurne. Po co ja to w ogóle oglądałam? Ech, tak to już jest z tym moim oślim uporem lubiącym od czasu do czasu strzelać mi samobóje. Ale do rzeczy, Genei wo Kakeru Taiyou próbowało być drugą Madoką (choć można też doszukiwać się podobieństw do Shany). Widzimy tu identyczną konstrukcje fabuły w której słodkie magical girls walczą z ludzką nienawiścią i rozpaczą. I na tym skończyłabym na wymienianiu podobieństw. Przez pierwszą połowę serii, cztery dziewczyny w składzie: piskliwa mrówa, chwast, świnka skarbonka i panna „mam kijek w dupie”, próbują karmić nas swoimi so sad historiami z przeszłości. Gadają w kółko o swoim przeznaczeniu, poświęceniu i ogólnie bokiem to wszystko wychodzi bo żadna z nich nie jest przekonująca. Główna bohaterka jest oczywiście najbardziej zajebista i to na jej barkach spoczywa największa odpowiedzialność za losy świata… Co się zaś tyczy głównego antagonisty, hm… mam tu mały problem bo nie mam pojęcia kim był, a to czego chciał było dla mnie jeszcze mniej ważne. Grafika była brzydka- coś ala Panty and Stocking tylko mniej rozlazłe. W każdym razie nie przypominała japońskiego anime tylko amerykańską kreskówkę. Przy muzyce muszę zaliczyć serii plus, ponieważ o ile soundtrack nie powala, opening Traumerei to kolejna świetna nuta od Lisy.
Genei wo Kakeru Taiyou było pułapką dla osób które miały nadzieję na dobre magical girls w typie Madoki. W ciągu 13 odcinków dostrzegałam tylko jeden interesujący zwrot akcji, którego efekt, o zgrozo, został zaprzepaszczony przez brak konsekwencji twórców. Zdecydowanie nie polecam.
Watashi Ga Motenai no wa Dou
Kangaete mo Omaera Ga Warui! – czyli WataMote...
Zacznę tak: Cholera! Spodziewałam się czegoś więcej! 12 odcinków ukazuje perypetie hardcorowo nieśmiałej Tomoko Kuroki i jej walkę o zdobycie popularności dość niekonwencjonalnymi metodami. Proste anime, prosty przekaz- moim zdaniem nie ma sensu dorabiać tu jakiś filozofii na tle socjologicznym, co poniterzy zresztą czynią. Na początku bawiłam się świetnie. Sytuacje które inicjowała Tomoko i które dość często wymykały się spod jej kontroli, wywoływały u mnie w pierwszej kolejności głębokie niedowierzanie, a potem wybuchy śmiechu. Jej rozmyślania, postrzeganie świata i ludzi- naprawdę czasem miałam wrażenie, że patrzę na kosmitę z innego wymiaru. A sama jestem aspołeczna i świruje w zapchanych autobusach więc teoretycznie powinnam ją rozumieć, nie? Postaci mamy tu raczej niewiele. Na tle randomów wybijają się Yuu czyli koleżanka Tomoko, oraz Tomoki - brat Tomoko - mistrz pocisku zmasowanego xD Niestety jakoś po 7 czy 8 odcinku zrobiło się byle jak. Miałam wrażenie jakby wszystko co najlepsze zostało pokazane na początku, a potem trzeba było jakoś dociągnąć do „dwunastki”. Mimo to polecam bo bez wątpienia jest to pozycja godna uwagi ^^
Na koniec standardowo kilka słów o openingu.
To coś dla fanów ostrego grania gdzie między growlami znajduje się miejsce na
delikatny głos wokalistyki. Mega, świetna i jeszcze raz mega piosenka!
Ocena końcowa: 7/10
Free! – Wolność i przyjaźń!
Dokładnie pamiętam jak zaśliniłam się na widok półnagich biszów w spocie reklamowym… Pamiętam też dokładnie jak kwiczałam z radości kiedy oficjalnie zapowiedzieli anime. Samo Free! nie zrobiło już na mnie takiego wrażenia. Mogę być dzięki temu bardziej obiektywna :P
KyoAni lubię i nie lubię. Nie lubię za anime o niczym tj. robienie ciasteczek w Tamako Market i picie herbaty w K-ON!. Lubię za Keya i parę innych, „ambitniejszych” produkcji. Free! miało być swoistą nowością gdyż po raz pierwszy porzucono moe w kąt i zajęto się biszami. Do tego doszły jeszcze oczekiwania fanek Kuroko Basket co podniosło poprzeczkę bardzo wysoko.
Chociaż Free! bynajmniej nie traktuje o niczym, samo w sobie jest trochę mdłe. Mało pływania, dużo niepotrzebnej głupoty i dramy. Pisząc „mało pływania” patrzę oczywiście przez pryzmat Kuroko no Basket ale obiecałam sobie, że tego nie zrobię :P Co nie zmienia faktu, że pływania było za mało, a jak już było to chciało się je oglądać w kółko i w kółko xD Kwestia postaci jest dość skomplikowana. Na pierwszy rzut oka mamy milczącego przystojniaka, wesołego shote, miłego gościa, przewrażliwionego perfekcjonistę i bad boya. W ostatecznym rozrachunku główna para rywali/kumpli okazuje się niedopieszczonym delfinkiem i rozchwianym emocjonalnie rekinkiem. Połowa serii zawiodła mnie najbardziej. To był ten czas kiedy główny wątek opierał się na „robimy głupoty i dramatyzujemy”, za to końcówka była taka och, no słodka była xD Opening klasa, wręcz ubóstwiam tę piosenkę! Ending nas strollował :D Gejowskie party hard bije wszystko na głowę xD
Ogólnie przyjemna seria która ma swoje zalety i wady. Świetna na poprawę humoru, dająca niezłego kopa energii, zwłaszcza ostatnimi odcinkami. Chcę żeby lato wróciło!
Free! – Wolność i przyjaźń!
Dokładnie pamiętam jak zaśliniłam się na widok półnagich biszów w spocie reklamowym… Pamiętam też dokładnie jak kwiczałam z radości kiedy oficjalnie zapowiedzieli anime. Samo Free! nie zrobiło już na mnie takiego wrażenia. Mogę być dzięki temu bardziej obiektywna :P
KyoAni lubię i nie lubię. Nie lubię za anime o niczym tj. robienie ciasteczek w Tamako Market i picie herbaty w K-ON!. Lubię za Keya i parę innych, „ambitniejszych” produkcji. Free! miało być swoistą nowością gdyż po raz pierwszy porzucono moe w kąt i zajęto się biszami. Do tego doszły jeszcze oczekiwania fanek Kuroko Basket co podniosło poprzeczkę bardzo wysoko.
Chociaż Free! bynajmniej nie traktuje o niczym, samo w sobie jest trochę mdłe. Mało pływania, dużo niepotrzebnej głupoty i dramy. Pisząc „mało pływania” patrzę oczywiście przez pryzmat Kuroko no Basket ale obiecałam sobie, że tego nie zrobię :P Co nie zmienia faktu, że pływania było za mało, a jak już było to chciało się je oglądać w kółko i w kółko xD Kwestia postaci jest dość skomplikowana. Na pierwszy rzut oka mamy milczącego przystojniaka, wesołego shote, miłego gościa, przewrażliwionego perfekcjonistę i bad boya. W ostatecznym rozrachunku główna para rywali/kumpli okazuje się niedopieszczonym delfinkiem i rozchwianym emocjonalnie rekinkiem. Połowa serii zawiodła mnie najbardziej. To był ten czas kiedy główny wątek opierał się na „robimy głupoty i dramatyzujemy”, za to końcówka była taka och, no słodka była xD Opening klasa, wręcz ubóstwiam tę piosenkę! Ending nas strollował :D Gejowskie party hard bije wszystko na głowę xD
Ogólnie przyjemna seria która ma swoje zalety i wady. Świetna na poprawę humoru, dająca niezłego kopa energii, zwłaszcza ostatnimi odcinkami. Chcę żeby lato wróciło!
Ocena końcowa: 7/10
Dobra masz u mnie ciacho XD
OdpowiedzUsuńHahaha xD Już biegnę!
Usuń